Komentarze: 0
Jeśli mam być dokładny, to wszystko rozpoczęło się w lipcu, mniej więcej w jego trzecim tygodniu. Jak co dzień, tak i wtedy siedziałem razem z przyjaciółmi, Assą i Corem, na „naszej”, ukrytej przed innymi polance. Skończyliśmy już zajęcia w szkole, które na nasze nieszczęście trwały cały rok. Zaszliśmy do domów tylko po to, aby zostawić plecaki i wziąć kanapki. Zapytacie się pewnie, co tam robiliśmy... Na pewno nie bawiliśmy się w jakieś dziecięce zabawy, bo z tego wyrośliśmy! Ja i Cor skończyliśmy już po siedemnaście lat, a Assie brakowało do tego wieku dwa miesiące. Wróćmy jednak do tematu... W wolnym czasie staraliśmy się ćwiczyć w walce wręcz oraz strzelaniu z kuszy i łuku. Tym razem jednak nasz trening został przerwany, gdyż usłyszeliśmy stuk kopyt kilkudziesięciu koni. Wyjrzeliśmy z ukrycia na gościniec i wtedy spostrzegliśmy, że w stronę naszego miasta zmierza około setka rycerzy. Najgorsze, ze nie wyglądali oni zbyt przyjaźnie...